Rate this post

Moda na neo-retro trwa w najlepsze. Powiedziałbym nawet, że na rynku jest przesyt tego typu tytułów. Gotta Protectors jednak wyróżnia się z tłumu. Stworzona przez weteranów gra pod klasyczną otoczką ukrywa fantastycznie nietypową mieszankę gatunków.

Za produkcję gry odpowiada Ancient Corp., rodzinne studio developerskie legendarnego kompozytora Yuzo Koshiro, znanego z muzyki do Streets of Rage czy Etrian Odyssey. Gotta Protectors to mocno rozbudowana, druga część Protect Me Knight, tytułu wydanego w 2010 na platformie Xbox Live Indie Games.

LET’S KILL F$%KIN GOBLINS

Magiczne królestwo jest w niebezpieczeństwie. Zamek króla z niewiadomych powodów co chwilę teleportuje się w inne miejsce, gdzie atakują go niezliczone ilości potworów. Armii do obrony ani widu, ani słychu, w zamku została tylko grupka sześciu ochroniarzy księżniczki, tytułowi Gotta Protectors. Mimo sceptycyzmu księcia, który twierdzi że to zgraja nicponi, król wydaje córce i jej drużynie zlecenie obrony fortu. Księżniczka Lola ochoczo przyjmuje wyzwanie, bierze sztandar w dłoń i rusza ze swoimi obrońcami w świat.

Rozgrywka to w pierwszej linii hack ‘n’ slash, takie 8-bitowe Hyrule Warriors. Wybraną postacią musicie się przedzierać przez hordy goblinów i kościotrupów, poziom zostaje uznany za zakończony jak zabijecie wszystko co się rusza. Poza standardowym atakiem, łączonym w kombinacje możecie przypisać umiejętności do pozostałych przycisków funkcyjnych. Tutaj zaczynają się pojawiać elementy tower defense, bo istnieją skille pozwalające budować i wzmacniać barykady, a nawet przyzywać żołnierzy-pomagierów. Wybór umiejętności jest dowolny, więc to od was zależy czy pójdziecie w defensywę, stawiając wieżyczki i atakując z dystansu czy zdecydujecie się uzbroić po zęby, szukając bezpośredniej konfrontacji z wrogiem.

Gotta Protectors oferuje mnogość opcji jakiej byście się w życiu nie spodziewali po tego typu produkcji. Bohatera możecie uzbroić w trzy aktywne i cztery pasywne skille, a do wyboru będziecie pod koniec rozgrywki mieli parędziesiąt. Każda z sześciu postaci może korzystać z dziesięciu różnych broni, które ulepszycie w sklepiku. Pieniądze i loot będziecie chcieli również przeznaczyć na tworzenie pierścieni, które wzmacniają używane umiejętności. Nadaje do grze RPGowego smaczku i świetnie wpisuje się w klimat fantasy.

Biegnij Lola, biegnij!

Punktem wyjścia każdej mapy jest zamek. Pozwala on podnosić poziom doświadczenia bohatera za zdobyte w walkach złoto. Jednak nie zamek przyjdzie wam osłaniać tylko dużo ważniejszą księżniczkę, bo to jej śmierć oznacza koniec gry. Lola pełni centralną rolę w balansowaniu rozgrywki Gotta Protectors. Przede wszystkim to Lola leczy. Zatrzymanie się obok księżniczki stopniowo odnawia punkty życia. Wraz z postępem w grze zaczyna używać czarów i uprawiać ziemię, co przynosi dodatkowe fundusze. Ponadto im bliżej jesteście Loli, tym wyższy poziom waszego bohatera albo odwrotnie – kiedy oddalacie się od niej, spada wasz LVL. Kruczek jest w tym taki, że Lola nie porusza się samodzielnie tylko stoi w miejscu. Jeśli chcecie więc pokonać tego paskudnego bossa na drugim końcu mapy musicie wziąć księżniczkę ze sobą, narażając się na game over.

Poziomy zaprojektowane są w taki sposób, że stopniowo wprowadzają nowe elementy, pozwalając wam zaznajomić się z podstawowymi mechanikami zanim zagłębicie się w niuanse. Początkowo Lola stoi przy zamku i nie ma potrzeby jej stamtąd ruszać. Dopiero później pojawiają się teleporty, zestawy kolorowych drzwi i kluczy oraz te cholerne gryfy, przeskakujące nad barykadami i porywające księżniczkę. Mapki co rusz zaskakują pomysłowością. „Galactic Runaway” wrzuca was na mapę bez ścian ani barykad, zmuszając do ciągłej ucieczki z powolną Lolą. „KING OF DESTROYER” nasyła dziesiątki minotaurów w rynnie, nieubłaganie przebijających się przez fortyfikacje w stronę zamku. „Battle of Nippon” jest wzorowane na mapie Japonii. Nie da się ukryć, że część plansz jest stworzona pod grę wieloosobową. Przeciwnicy atakują z każdej strony, w tym czasie Lola krzyczy o pomoc, a co bardziej rozległe miejscówki w pojedynkę potrafią zająć dobre paręnaście minut. Nie ma możliwości grania przez sieć, za to lokalnie Gotta Protectors pozwala na czteroosobową kooperacje poprzez Download Play. Jeśli po bitych stu levelach samemu bądź z kumplami wciąż wam będzie mało to gra jest wyposażona w prosty edytor map i możliwość dzielenia się swoimi projektami przy pomocy kodów QR.

Liścik miłosny do klasyki

Oprawą Gotta Protectors stara się być autentyczne względem stylu, który imituje. To znaczy, że korzysta z ograniczonej palety kolorów i bardzo podstawowych modeli postaci. Ścieżka dźwiękowa to chiptune z najwyższej półki od kompozytorów Space Harrier, Darius czy Castlevania. Planowane jest nawet „FM Sound Pack DLC”, nadające muzyce charakterystycznego brzmienia salonów arcade czy PC-88. Intro gry pozwala wykorzystać mikrofon 3DSa do dmuchania w kartridż, a podczas wizyty w mieście na dolnym ekranie możecie przekartkować wirtualną instrukcję obsługi, w której znajdziecie nawet miejsce na notatki.

Siłą Gotta Protectors jest własny styl i konsekwentne trzymanie się go przez całą długość gry. Odwołania do innych tytułów są subtelne, a dialogi pełne humoru mają daleko do znamion parodii. Nigdy też nie miałem wrażenia, że twórcy na siłę próbują trzymać się ram wyznaczonych przez stylistykę. Weźmy chociażby oryginalną mieszaninę gatunków i ilość spritów na ekranie, które byłyby niemożliwe na NESie. To wszystko sprawia, że Gotta Protectors jest świeżą, charakterną grą zamiast n-tą próbą małpowania 8-bitowych hitów na nowoczesnym sprzęcie.

Plusy:
+ ogromne możliwości personalizacji postaci
+ bite 100 poziomów
+ nienachalne odniesienia do ery 8-bitowej

Minusy:
– brak rozgrywki po sieci
– przy jednoczesnym nastawieniu na rozgrywkę wieloosobową

Ocena końcowa:
9 / 10

P.S.: Nie ma jeszcze podanej daty premiery w Europie, więc musicie się uzbroić w cierpliwość albo konsolę innego regionu.