Rate this post

Pisanie podsumowania roku w grudniu jest trudne, kiedy napoczętych z 2015 roku gier zostało mi przynajmniej do końca marca (o ile nie przeszkodzą w tym gorące premiery w pierwszym kwartale 2016). Wybierałem tylko tytuły, które udało mi się ukończyć i wykluczyłem tytuły importowane. Inaczej w większości kategorii przeczytalibyście listy miłosne do Fire Emblem Fates, ale zostawię sobie tę przyjemność na 2016
Poniżej przedstawiam parę mniej i parę bardziej oczywistych „gier roku”.

Rok 2015 na konsolach Nintendo

Najlepsza gra na Wii U 2015: Xenoblade Chronicles X

Data wydania: 04.12.2015

Xenoblade to ogromna gra w każdym aspekcie. Walki przypominają bardziej MMO czy zachodnie RPG jak Diablo. Postacie walczą automatycznie, zadając cios wybraną bronią w określonych odstępach czasowych. Zadaniem gracza jest odpowiedni dobór specjalnych ataków i zwracanie uwagi na pozycjonowanie swojego bohater względem wroga. Ilość wyskakujących na ekranie ikonek i cyferek potrafi przytłoczyć, podobnie jak dostępne opcje modyfikacji swojej drużyny. Miłośnicy przedzierania się przez tabelki i statystyki będą wniebowzięci.

Potężny, otwarty świat dostępny jest w całej swojej rozciągłości od początku przygody. Na każdą skarpę, którą widać na horyzoncie można się wspiąć. Każdego potwora można zaatakować i niejednokrotnie trzeba się przeciskać między wysoko-levelowymi olbrzymami. Wykorzystanie GamePada jako mapki jest tutaj rewelacyjne – czasem najbardziej oczywiste rozwiązania okazują się najlepszymi. Za dużo by pisać, żeby wyjaśnić wszystkie funkcje dostępne z poziomu padleta. Szybka podróż w odpowiednie miejsce to kwestia dwóch pacnięć ekranu dotykowego. Ponieważ teren został podzielony na heksagony, łatwo obsługuje się menu palcem. Symbole na mapie „FrontierNav”, bo tak się nazywa to narzędzie, stają się szybko nieocenionym źródłem informacji o możliwych do wykonania zadaniach, rzadkich przeciwnikach i służą do rozpoznania potencjalnego zagrożenia. Tak, ponad stu stronicowa cyfrowa instrukcja stanie się waszym najlepszym przyjacielem.

Największą nowością względem poprzedniej odsłony serii są gigantyczne roboty, tzw. „Skelle”. Pierwsze minuty w „Skellu” zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Możliwość starcia z największymi potworami czy płynnej zamiany niczym transformers w pojazd zapiera dech w piersiach. Walki zyskują kolejny element strategiczny, a ekonomia gry zostaje wywrócona do góry nogami. Coś pięknego, drugiej gry o takiej skali na WiiU raczej nie zobaczymy.

Najlepsza gra na 3DS 2015: Shin Megami Tensei: Devil Survivor 2 Record Breaker

Data wydania: 30.10.2015

Tak się powinno robić reedycje! Record Breaker oprócz tego, że zawiera odpicowany port oryginału z DSa dodaje ponad 30-godzinny nowy rozdział. Dodatek opowiada swoistą historie „co by było, gdyby…”, wzorującą się na jednym z zakończeń Devil Survivor 2. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że dostaliśmy podstawkę i sequel na jednym kartridżu.

Dla przypomnienia, Devil Survivor łączy elementy strategii a la Fire Emblem z klasycznymi turowymi walkami w widoku z pierwszej osoby. Podchodząc na mapce-szachownicy do wroga rozpoczyna się starcie 3 vs. 3. Liderem każdej trójki jest jedna z 15 grywalnych postaci, pozostałe dwie pozycje zapełniają demony, których w grze jest ponad 200.

Zbieranie i walki potworów oraz wykorzystywanie ich słabości względem siebie często porównywane jest do Pokemonów. Dużo wyższy poziom trudności, ogromna ilość fuzji demonów i jedyny w swoim rodzaju, przygnębiający klimat nadają SMT hardkorowego smaczku. Pełna dylematów moralnych fabuła ma aż sześć różnych zakończeń, co zapewnia spory replay value.

Jedna z najlepszych gier na DSa właśnie stała się jeszcze lepsza na 3DSie. Absolutny must-have, jeśli nie mieliście okazji zagrać w trudno dostępny oryginał.

Najlepsza gra na eShop 2015: Shantae and the Pirate’s Curse

Metroid…

…vania!           Data wydania: 05.02.2015

Najnowszą odsłonę przygód Shantae już chwaliłem przy okazji topki gier na eShop i utrzymuję swoje zdanie. Mimo wybitnej konkurencji, która ukazała się pod koniec roku to gra od WayForward zyskuje u mnie wyróżnienie. Czemu?

Pirate’s Curse ma wszystko czego bym oczekiwał od przedstawiciela metroidvanii. Eksploracja nieodkrytych wcześniej zakamarków plansz po odblokowaniu nowych umiejętności. Świetne walki z bossami, wymagające skilla i poznania schematu ataków wroga. Słodka oprawa graficzna w ślicznym dwuwymiarze, który niestety coraz częściej odchodzi do lamusa zastąpiony przez paskudne 2,5D (patrzę na ciebie Bloodstained!). Muzyka za którą odpowiada nikt inny jak Jake „Virt” Kaufmann (znany szerszej publiczności najpóźniej po świetnym OST do Shovel Knight).

Powyższe dwa screeny pokazują, dlaczego tak mocno pokochałem tą przygodę.

Największe rozczarowanie 2015: Yoshi’s Woolly World

Data wydania: 26.06.2015

Nad grami z zielonym dinozaurem w roli głównej ciąży klątwa pierwszego Yoshi’s Island, gry tak dobrej, że każda próba kontynuacji wymięka. Wiązałem spore nadzieje z Woolly World. Takashi Tezuka, ojciec serii, powrócił do roli producenta. Developerem było utalentowane studio Good-Feel, odpowiedzialnie wcześniej za znakomite Wario World: Shake Dimension. Żyłem więc w przekonaniu, że mogę się spodziewać topowej platformówki AAA na miarę Rayman Legends czy Donkey Kong Country Tropical Freeze.

Niestety po raz kolejny się rozczarowałem Yoshim. Gra wygląda przecudnie tylko na pojedynczych zrzutach i ciężko o coś bardziej słodkiego niż wyciągnięte do materiałów promocyjnych modele postaci czy pluszowe amiibo. Podczas gry to wszystko tonie jednak w nudnie wykonanych tłach z wiecznie tych samych konstrukcji wełnianych. Ponadto wirtualną włóczkę już widziałem cztery lat temu na Wii, więc pomysł na grafikę nie zrobił już takiego wrażenia. Dodatkowe kostiumy, które można zdobywać za znajdźki wyglądają moim zdaniem paskudnie.

Rozgrywkę trapią nierówne skoki poziomu trudności już od pierwszych światów. Jest to szczególnie problematyczne, jeśli chcecie grać w co-opie z kimś, kto nie ma doświadczenia w platformówkach. Nie podoba mi się wykonanie transformacji. Są krótkie i niepotrzebnie ograniczone czasowo, biorąc pod uwagę charakter gry nastawiony na eksplorację. Ciekawe plansze mogę zliczyć na palcach jednej ręki, przez co zupełnie nie miałem ochoty na powtarzanie leveli w celu dozbierania wszystkich sekretów.

Przeszedłem w tym roku parę pozycji, które były gorszymi grami i spokojnie zasłużyłyby na ten niechlubny tytuł jak choćby Code Name S.T.E.A.M., ale żadna nie rozjechała się tak z moimi oczekiwaniami jak Yoshi’s Woolly World.

Najlepsza gra 2015 (wszech platform): The Legend of Heroes: Trails in The Sky SC

Data wydania: 29.10.2015

Mało kto na zachodzie kojarzy The Legend of Heroes, a to jedna z najstarszych i największych serii jRPGów. Korzeniami sięga lat ’80, ale do niedawna tkwiła niezlokalizowana na pecetach i mało popularnych u nas konsolach jak np. Turbo-CD. Zaczęło to się zmieniać, kiedy developer Falcom przeżywał drugą młodość wydając konwersje swoich hitów z PC na PlayStation Portable. XSEED podjęli się tłumaczenia popularnej szóstej części sagi i przeszli przez piekło, żeby dostarczyć nam Trails in The Sky.

TiTS, oprócz tego że tworzy najlepszy akronim dla gry ever, jest na pierwszy rzut oka staroszkolnym RPGiem na modłę Dragon Quest. Pod tą zasłoną kryje się jednak cudowna przygoda, przystępna dla graczy i dopracowana z miłością do szczegółów jaką zazwyczaj widuje się tylko u Nintendo. Tu nie ma „generic NPC”, bo każdy mieszkaniec ma imię i własną historię. Stereotypowe dla gatunku motywy jak bohater z zanikiem pamięci zostały przedstawione w pomysłowy, pasujący dobrze do całości sposób. Fabuła prowadzona jest wielowątkowo, a wykreowany świat i panujące w nim zależności polityczne wykorzystują kolejne serie jak Trails of Cold Steel, wychodzące u nas w styczniu 2016. Skala TiTS była tak wielka, że wydawca zdecydował się podzielić ją na dwie części. Stąd „SC” w tytule, oznaczające „Second Chapter”.

Trails in The Sky to gra, którą przechodzi się powoli, sączy niczym dobrą herbatę z miodem i imbirem, ogrzewając serce ciepłem bohaterów, wspaniałą muzyką i cukierkową grafiką rodem z 16-bitowych konsol. Cała pierwsza część to jedno wielkie wprowadzenie do wydarzeń z SC, które również nie pogania akcji. Twórcy cierpliwie budują relacje między bohaterami, wyjaśniają sytuację geopolityczną i prowadzą gracza małymi kroczkami tropem wielkiej intrygi.

Rozgrywką również przywodzi na myśl złotą erę SNESa, jednocześnie wprowadzając dużo udogodnień dla graczy. Przykładowo każdą przegraną walkę można do woli powtarzać, a zapisać grę w dowolnej chwili poza walkami. Kiedy w jakimś momencie gracz ma zbyt niski poziom doświadczeni, podczas walk wyskakują specjalne potworki pozwalające przeskoczyć nawet parę leveli po jednym starciu. Turowe walki przypominają miks HoMMIII z Final Fantasy Tactics, co chyba jest wystarczającą rekomendacją dla fanów strategii.

Jeżeli choć trochę lubicie japońskie RPGi to nie przegapcie Trails in The Sky. Gierka ma wszystko, co czyniło takie marki jak Final Fantasy VII czy Suikoden II klasykami i podaje to w doskonałej dla gracza formie, którą można się delektować długimi godzinami.