Rate this post

Grywam nie tylko na platformach Nintendo – mam nadzieję, że ten fakt nikogo nie zszokuje. Uprzedziłem również w premierowym wpisie, że od czasu do czasu będzie nie tylko o grach Nintendo. Stąd właśnie moje pierwsze wrażenia z The Banner Saga z peceta.

The Banner Saga to pierwsza gra ufundowana na Kickstarterze, w jaką mam okazję zagrać, co sprawia, że jestem nią jeszcze bardziej zaintrygowany. W wielkim skrócie, The Banner Saga to połączenie turowej strategii z zarządzaniem wojskiem pomiędzy bitwami, a wszystko to okraszone rozbudowaną fabułą. Wypisz wymaluj Fire Emblem, więc fani Nintendo powinni poczuć się jak w domu
Od FE grę odróżnia jednak (poza zawiłościami systemu walki) setting wzorowany na Wikingach i staronordyckich mitach oraz nieliniowa fabuła, który toczy się wedle wyborów gracza – coś jak w The Walking Dead. To nie miejsce, aby dokładnie opisywać poszczególne mechaniki, więc zaintrygowanych odsyłam do oficjalnej strony gry.

Najpierw o tym, co mi się w The Banner Saga nie podoba. Właściwie wszystkie wady gry wynikają z „wady naczelnej” – bycia produkcją niskobudżetową, niezależną. Po prostu grze zdarzają się wpadki, które w dużej, doświadczonej firmie nie przeszłyby przez sito norm jakości. Doceniam i podziwiam wspaniałą narrację, w której lektorzy mówią wprawdzie po angielsku, ale z silnym akcentem, który chce się określić jako staronordycki (choć nie mam pojęcia, jak miałby brzmieć takowy akcent). Tylko dlaczego w grze brak opcji podpisów? Właśnie z uwagi na ten niepowtarzalny akcent często trudno zrozumieć, o czym mowa. Zdarzają się również wpadki ze sterowaniem, kiedy jeden klik myszki przeskakuje mi kilka ekranów – to jednak da się naprawić w patchu. Największą bolączką do tej pory był dla mnie niejasny tutorial – już chyba wolałbym, żeby go nie było wcale, ponieważ mąci w głowie. Chodzi o to, że pozostawia pewne niedopowiedzenia. Wprawdzie informuje, przykładowo, o punktach Woli, które się nie odnawiają, ale nie wiadomo czy fakt ich skończoności dotyczy danej walki, czy całej rozgrywki (z czasem da się zauważyć, że tylko tej pierwszej na szczęście). Podobnych niedopowiedzeń jest więcej.

Co zaś mnie w The Banner Saga kręci? Zdecydowanie cały premise gry! Nordycki klimat, trzy dobrze zaprojektowane rasy (ludzie, wielkoludy oraz wrogie „golemy”) oraz słońce, które nigdy nie zachodzi – już ten krótki opis by mnie zaintrygował, choć przecież sam go napisałem. Świetny jest również wątek ekonomiczny, choć z początku tutorial nie jest w stanie wyjaśnić jego znaczenia. Jako, że motywem naczelnym gry jest droga i karawana, należy dbać o morale i zmęczenie grupy oraz przede wszystkim zapasy żywności. Czy wystarczy prowiantu, aby dojść do kolejnej osady? Kiedy już się wkręcicie w klimat gry, to pytanie będzie czymś więcej niż kwestią statystyk na ekranie. W niesprzyjającej aurze świata The Banner Saga będzie to kwestia przeżycia. Nie tylko gracza i jego wojowników, ale też kobiet i dzieci idących w tyle.