Rate this post

Za trochę ponad tydzień – wczesnym rankiem 13 stycznia – poznamy najważniejsze informacje o Nintendo Switch wraz z tytułami startowymi. Po pierwotnej euforii, mój hype jednak mocno opadł. Widzę przynajmniej 3 poważne zagrożenia, które stają się coraz bardziej realne.

Moje obawy wobec Nintendo Switch pisane są z perspektywy osoby, która Wii U miała od dnia premiery. Ktoś, kogo ostatnia stacjonarka N ominęła i kupi Switch po kilkuletniej przerwie, może mieć zupełnie inne odczucia. Ponadto moje poniższe obawy wcale nie muszą stać na przeszkodzie komercyjnego sukcesu – mogą jednak rozczarować najwierniejszych fanów firmy.

Cieszę się, że ludzie jarają się Switch. Ale mnie Nintendo jeszcze musi przekonać.

#1 – Za mała moc

Wiedziałem, że Nintendo Switch nie będzie hardware’owym next-genem. Ale liczyłem na spory skok względem Wii U – moc w okolicach Xbox One, o której pisały mniej lub bardziej wiarygodne źródła, wydawała mi się zadowalająca. Jednak teraz, kiedy mamy nieco dokładniejsze informacje (choć wciąż nieoficjalne), wydaje się, że Switch uplasuje się gdzieś w pół drogi między Wii U a XO. Cudów nie ma: tryb przenośny, ograniczenia baterii oraz zapowiadana niska cena musiały się na czymś odbić. Choć Switch ma zupełnie inną architekturę, wydaje się, że N nie zmieniło polityki ostatnich lat i celowało w podwojenie mocy konsoli w nowej generacji. Dla porównania (i z równie dużą dozą uproszczenia) PlayStation 4 jest około 10 razy mocniejsze od PS3.

Nie zanosi się, by Zelda na Switch zaoferowała coś więcej niż stabilniejszą animację.

Mniejsza od oczekiwanej moc to dla mnie zawód, ponieważ przełoży się na pewne negatywne zjawiska. Po pierwsze: wsparcie third party. Za rok czy dwa wydawanie multipatform na Nintendo Switch będzie wymagało coraz więcej pracy przy optymalizacji (czyt. cięciach) i możliwe są dwa scenariusze. Albo multipatformy wyschną jak na Wii U, albo będziemy grać w ich uproszczone/mocno zmodyfikowane wersje jak na Wii. Po drugie: iteracja sprzętu przyjdzie szybciej niż bym chciał. Wcześniej spodziewałem się, że przy mocy w okolicach XO, New Nintendo Switch wyjdzie jakieś dwa lata po premierze. Teraz niedostatek mocy będzie odczuwalny dużo wcześniej, a mam obawy, że i mocniejsza wersja Switch może być za słaba już na starcie. Choć to tylko przeczucie. Po trzecie: bardzo liczyłem, że nowa Zelda na Switch będzie wyraźnie ładniejsza niż na Wii U. Niestety, szykuje się powtórka z Twilight Princess.

#2 – Odgrzewane kotlety

Jako osobie posiadającej i Wii U, i PS4, pierwszy rok Nintendo Switch może być dla mnie dość ubogi. Oczywiście, dostanę przynajmniej dwa mocne tytuły w postaci nowych odsłon Zeldy i Mario. Ale poza tym? Z multiplatform na razie słyszymy głównie o konwersjach kilkuletnich albo starszych tytułów, a wydawcy blockbusterów 2017 (Mass Effect, Red Dead Redemption) na razie z rezerwą odnoszą się do platformy Nintendo. A mnie interesują nowości lub mocno dopakowane edycje dedykowane Switch.

To amatorska lista gier, które abo zostały zapowiedziane, albo donosiły o nich wiarygodne źródła.

Jednocześnie Nintendo wzmacnia pierwszy rok konsoli na rynku za pomocą konwersji z Wii U. Będzie Mario Kart 8 Switch, dopakowany Smash z Wii U, Xenoblade Chronicles X, Splatoon Switch i pewnie jeszcze kilka innych. Tylko że ja już je ograłem dość dokładnie (poza Smashem – nie jestem fanem). Na jeden czy dwa dopakowane porty może się skuszę, np. takiego Mario Karta zawsze warto mieć na półce, zwłaszcza że ma być podobno dobrze dopasiony zawartością. Ale to za mało, chcę więcej gier rozpalających wyobraźnię. Oraz gier z GameCube’a w Virtual Console, ale to tak na marginesie.

#3 – Pośpiech to zły doradca

Wii U było następcą drugiej najpopularniejsze konsoli stacjonarnej wszech czasów, na przyszykowanie którego Nintendo miało mnóstwo czasu i środków. Mogli eksperymentować do woli, testować pomysły, szlifować rozwiązania i szykować gry. Sytuacja niemal idealna, wydawałoby się nie do spieprzenia. Jak wyszło, wszyscy wiemy.

Wspominał będę miło, ale nie będzie po co wracać do „ukrytych perełek”. We wszystko warte uwagi grało się na bieżąco.

Z kolei Nintendo Switch to plan awaryjny, przygotowywany z konieczności i w pośpiechu. Nie ma co ukrywać: alternatywna egzekucja tej samej idei, która stała za Wii U, a nie rewolucja. Ponadto tym razem Nintendo nie ma za sobą atmosfery sukcesu po Wii, zamiast tego otacza ich smród porażki. Żeby Switch okazał się sukcesem, a przez to dobrą kilkuletnią inwestycją, która doczeka się bogatej biblioteki gier, musi zagrać wszystko: pomysł, rozwiązania techniczne, architektura sieciowa, gry i – co być może najważniejsze – marketing krótko i długofalowy. Nie jest to niemożliwe, ale skoro tak spieprzyli w idealnych warunkach, to ciężko uwierzyć, że nie popełnią błędów w sytuacji awaryjnej. Podobno panic mode Nintendo to najlepsze Nintendo, ale to internetowe powiedzonko, a nie reguła.

Na start konsoli wolałbym Zeldę niż Mario. Ale prawa marketingu są nieubłagane.

Dlatego im dłużej myślę o Switch, tym więcej obaw we mnie siedzi. Ale jest jedna rzecz, która może je wszystkie rozwiać: gry! Gry zawsze były i dalej są najważniejsze. Wystarczy, że na prezentacji 13 stycznia zobaczę 2-3 tytuły, które chciałbym mieć na premierę, oraz obietnicę solidnego line-upu na kolejne 12 miesięcy. I hype wróci. Czego sobie i Wam życzę