Polscy działacze sportowi związani z narciarstwem zachwalają naszą infrastrukturę, zapowiadają nawet organizację wielkich imprez na naszym terenie. Tylko że jakoś trudno w to wszystko uwierzyć widząc podejście naszych działaczy oraz… stoki, po jakich można zimą zjechać na nartach. Nie ma się co oszukiwać, nasza infrastruktura dla narciarstwa alpejskiego jest taka sama, jaki i nasi sportowcy reprezentujący nas w owym alpejskim narciarstwie, czyli… nijaka. Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że narciarstwo alpejskie w Polsce kuleje i nieprędko doczekamy się zawodników, którzy będą w stanie rywalizować z najlepszymi podczas najważniejszych zawodów w tej dyscyplinie. Mieliśmy już kilku interesujących alpejczyków narciarzy, ale nigdy nie było spektakularnych osiągnięć. Miejsce w czołowej dziesiątce zazwyczaj uważane było niemalże za cud, co stawia nas w konkretnym miejscu. Na pewno o takich talentach narciarskich, o jakich mogą mówić Niemcy, Włosi, Austriacy, Szwajcarzy, czy też Francuzi możemy pomarzyć. I bynajmniej nie jest to wyniki tego, że tam są osoby bardziej utalentowane. Co to, to nie – problem tkwi właśnie we wspominanej na wstępie infrastrukturze. Bo jeśli jest duża dostępność do stoków i tras narciarskich, to i większa liczba osób tym sportem zainteresowanych. A skoro dyscyplinę tę uprawia masa ludzi, to i łatwiej odnaleźć talent i go oszlifować. Dlatego też poziom naszego narciarstwa alpejskiego jest tak słaby, odpowiada on trasom, z jakich w naszym kraju możemy korzystać. A to w dużej mierze zawdzięczamy „przebojowości” działaczy sportowych.